Edward jest w wieku dojrzałym – ma czterdzieści lat i pracuje w korporacji. Jego szefem jest ktoś, kto ciągle wzoruje się na osiągnięciach niedoścignionych dla przeciętnego człowieka, chociażby dlatego, że wcale nie muszą one być dla takowego szczytem marzeń. Edward nie ma czasu na nic, dom traktuje jak hotel, a z rodziny to jeszcze jako tako zwraca uwagę na córkę. Jego praca go nudzi, co widać na każdym kroku. Dla obserwatorów z zewnątrz taki etat może być czymś niesamowitym, zwłaszcza że w grę wchodzą spore pieniądze. Te jednak Edwardowi zbytnio szczęścia nie dają, Edward zbiera się na odwagę i nieudolnie prosi szefa o podwyżkę.
Nudne życie w korporacji przerywa wypadek samochodowy, który zmienia sposób patrzenia na życie Edwarda. Tutaj akurat nie ma nic odkrywczego, gdyż dla speców od rozwoju duchowego wypadek zawsze oznacza zahamowanie zbyt szybkiego tempa życia. Edward akurat odczytał doskonale co może znaczyć taka symbolika, jakoś nie stara się o podobną pracę i zaczyna cieszyć się codziennym życiem. Zauważa detale, które do tej pory pomijał, ciągle będąc w pośpiechu. Jego żona niepokoi się stanem Edwarda – nie jest z korporacji, ale stara się sprowadzić Edwarda na ziemię, zwłaszcza że w domu zaczynają kończyć się pieniądze.
Bohater filmu kroczy po nowych ścieżkach życia, wykorzystując doświadczenia zdobyte w korporacji. To takie pospolite, bardzo życiowe przesłanie, co może potwierdzić każdy, kto w podobny sposób “odpadł” z korporacji i poszedł własną drogą. Podobała mi się scena z terapią grupową alkoholików przy wykorzystaniu bębna, tango w wykonaniu żony Edwarda – ale tak szczerze, to po tym filmie spodziewałam się dużo więcej. Tematycznie jest mi bardzo bliski, gdyż także przez wypadek zakończyłam swoją karierę w korporacji, ale film jednak był dla mnie zbyt płytki i wcale nie czułam, że Edward to “Król życia”.
Tagi: Król życia, Robert Więckiewicz