Zapewne o tym filmie napisano już wszystko – recenzje zalały globalną sieć internet w wielu językach. Ja na recenzowanie Tarantino w ogóle się nie porywam, gdyż na ocenianie mistrzów kina jest dzisiaj nieodpowiednia pogoda, poza tym dla mnie dużo ważniejsze są emocje, jakie wyłuskał ze mnie ten film.
Przede wszystkim bardzo bałam się wątku o Romanie Polańskim – wydarzenia z tamtych lat to prawdziwy horror. Byłam spięta w oczekiwaniu na odtworzenie morderstwa Sharon Tate (z czasem akcja tak się potoczyła, że wszystko wskazywało, że film zahaczy o ten wątek). Ciągle nie mogę uwierzyć, że ta historia jest prawdziwa – minęło tyle lat, każdy wie że jest to prawda, a ja nie mogę patrzeć na śmierć Sharon Tate. Tarantino nie byłby sobą, gdyby nie zrobił widzom niespodzianki, ale ja nadal nie mogę otrząsnąć się z historycznej już wersji zdarzeń. Wątek z Romanem Polańskim niby jest poboczny, ale ku zdumieniu dla mnie był w tym filmie najcenniejszy.
No dobrze, główny wątek – pomimo gwiazdorskiej obsady – interesował mnie dużo mniej. Oczywiście aktorska gra diCaprio i Pitt’a to mistrzostwo świata, ale ja zwracałam uwagę na “mniejsze kąski”. Bardzo podobała mi się scena z Bruce Lee – odtworzenie legendy kina po prostu zachwyca. Nie napisałam o czym jest ten film, ale to nie jest istotne, bo kto kocha filmy Tarantino to “Pewnego razu w… Hollywood” raczej ma już za sobą lub zobaczy film “w ciemno”.
Podaruj 1% dla Domu Kultury Niezależnej w Łodzi - KRS 0000543423
Tagi: Al Pacino, Brad Pitt, Emile Hirsch, Leonardo DiCaprio, Margaret Qualley, Margot Robbie, Mike Moh, Quentin Tarantino, Rafał Zawierucha