Michael Jackson zawsze był obecny w moim życiu. Szczególnie w latach, gdy byłem nastolatkiem, ale także później, gdy do pewnych rzeczy się wraca i odkrywa na nowo. I to dosłownie na nowo, bo patrzy się na nie inaczej, chociażby czysto muzycznie. Bo Michael Jackson to… Michael Jackson, człowiek, którego nie można porównać z nikim innym. Nawet porównywanie z Elvisem jest w wielu aspektach słabym pomysłem.
Książę z MTV
W Polsce jego największym okresem popularności był początek lat 90., gdy pod polskie strzechy trafiły kablówki, a wraz z nimi MTV. Trzeba też dodać, że w tamtym okresie i w polskiej TV można było zobaczyć, co dzieje się w muzyce, bo po prostu każdy tym żył. Michaele Jackson, to był czysty pozytyw, bardziej od „króla” popu pasuje mi tu określenie „książę”. Ale nie z bajki, po prostu swą książęcość osiągnął muzyką i jej oprawą. Który dzieciak nie chciał być wtedy Michaelem Jacksonem?
Oczywiście nie docierały do nas żadne informacje z jego życia prywatnego, bzdury tabloidów z Wacko Jacko (których część sam Jackson tworzył wraz z doradcami jako dodatkowy rozgłos). Myślę, że gdyby nawet docierały, to ówcześni puściliby je mimo uszu. Co mi pierwsze przychodzi na myśl, to wydawana u nas swego czasu gazeta-bzdura “Skandale”. Myślę, że informacje o Jacksonie zlałyby się w jedno z tą o ukrywającym się w lesie 101-letnim wiadomym Adolfem.
Nas interesowała tylko muzyka i jej otoczka, nawet kolor jego skóry nie był czymś, co jakoś szczególnie przykuwało uwagę. Po prostu nie wiedziało się, jaka jest prawda, a jeśli nawet ktoś wierzył w to, że się z jakiegoś powodu wybielał, to nie było to coś istotnego i coś, nad czym szczególnie rozmyślano, a na pewno nie zmieniało spojrzenia na to, co Michael Jackson tworzył i na jego wizerunek ogólnie. Nie słyszałem nigdy, wśród kolegów, znajomych i rodziny złego słowa o Michaelu Jacksonie. Dla wielu osób z tamtych czasów, w których kupowanie sobie płyt było poza zasięgiem finansowym, wszystko powyższe tworzyły teledyski Jacksona, na które się czekało i przeżywało pojawienie się nowego w taki sposób, który obecnie żyjącym, którzy nie doświadczyli tamtego okresu, jest po prostu nie do wytłumaczenia.
Procesy, wygląd i uniewinnienie
Późniejsze lata, proces z lat 90., to też nie było coś, co jakoś szczególnie wpłynęło na odbiór Jacksona. Może dlatego, że u nas nie było to zbyt nagłośnione, nie przypominam sobie, abyśmy w jakikolwiek sposób tym żyli. A był to moment najważniejszy. Jackson za namową doradców zrobił największy błąd w życiu i poszedł naiwnie na ugodę. Chodziło o to, że ma zapłacić mało znaczącą dla niego wtedy sumę (około 20 mln dolarów) i dalej robić swoje, czyli m.in. zarabiać i nie zaprzątać sobie głowy fałszywymi oskarżeniami.
Można się tylko zastanawiać, kto za tym stał i komu na tym najbardziej zależało, że taka decyzja została podjęta. Ta informacja już do nas jakoś dotrzeć musiała i w późniejszym okresie łączyła się ze zmniejszeniem się oddziaływania Jacksona na publiczność, praktycznego jego artystycznego zniknięcia, jeśli chodzi o ówczesną teraźniejszość, czego nie zmieniła płyta “Invincible”, sprzedana w milionach egzemplarzy, ale chociażby z powodu braku promocji, ale też i pewnej słabość artystycznej pozbawiona ogólnej siły przebicia poprzedników. Sprzedawała się w milionach, bo nagrał ją Jackson, a nie dlatego, że była bardzo dobra.
Do tego doszedł proces z roku 2005, już w nowej tabloidowej rzeczywistości, która już wtedy przedostała się do głównego nurtu informacji. Tabloizacja mediów, to nic nowego. Nie można też ukrywać, że do tego wszystkiego doszedł też zmieniający się wygląd Jacksona. Udawanie, że nie zwracało się na to uwagi, byłoby kłamstwem. Myślę, że tu już ludzie się podzielili, pomijając nawet oskarżenia o molestowanie.
Na fanów stojących murem za idolem, na tych którzy wierzyli w jego wszelakie winy, bo tak mówili w TV, więc to musi być prawda, obojętnych, oraz takich gdzieś pośrodku, którzy twierdzili, że wszystko jest możliwe, ale też, że pewne rzeczy, to sprawa tylko samego Michaela Jacksona, jego życie i jego wybory. Trzeba zaznaczyć, że dostęp do pewnych informacji był dużo mniejszy niż teraz, szczególnie jeśli odniesiemy się do naszego kraju. Internet nie był jeszcze tak dostępny, ale też i tak bogaty w treść, YouTube, Facebook i cała reszta dopiero powstawały, ktoś zapewne stwierdzi, że w takim razie nie było jeszcze niczego.
Jednak na samym końcu dotarła informacja, która dotrzeć musiała – Jackson został uniewinniony. Co ona oznaczała? Zamieszanie w kotle.
Sprawa O. J. Simpsona a Michael Jackson
Trzeba pamiętać, że wpływ na odbiór tej całej sytuacji zakończonej uniewinnieniem miała sprawa, której początek miał miejsce 10 lat wcześniej, a dotyczył uniewinnienia O. J. Simpsona. Coś, co i u nas odbiło się sporym echem, i to większym niż sprawa Jacksona. Odbiór tamtej sprawy był dosyć jednoznaczny – w USA uniewinniono winnego podwójnego zabójstwa. Jednoznaczność tego odbioru spotęgował fakt, że dwa lata później Simpson został skazany w procesie cywilnym i musiał zapłacić 33, 5 miliona dolarów odszkodowania. Czy w tym kontekście, a także w kontekście tego, co mówiły o tym procesie media, wyrok w sprawie Jacksona mógł być odebrany jednoznacznie w ten sposób, że jest niewinny? Nie mógł. A że to, co mówiły, w dużej części mijało się z prawdą? A to wtedy nie miało znaczenia, bo już do ludzi nie docierało, bo po prostu nie docierała informacja o tym.
Prawda dotarła po latach
O tym wszystkim dowiedziałem się dopiero po latach. Dowiedziałem się ja, a wraz ze mną inni, którzy chcieli się dowiedzieć, wielu ludzi jednak dalej żyje tamtą „prawdą”. Nie mają pojęcia, że m.in. w polskiej telewizji, która wraz z innymi skazała Jacksona przed wydaniem wyroku przez sąd, bo tak dyktowała im oglądalność, pojawiały się kłamstwa, przekłamania w postaci odpowiedniej interpretacji faktów, jak odstąpienie w ostatnich dniach procesu od przesłuchania przez obronę Jacksona jakoby pokrzywdzonego, co było strategią obrony, która uznała, że wobec przedstawionych faktów nie jest już to potrzebne, że tak samo musi to interpretować ława przysięgłych, więc będzie to korzystne dla oskarżonego.
Wtedy poszła właśnie informacja, że jest to kapitulacja obrony. Wraz z tym „wyrokiem” „wyrok” wydali też ludzie, którzy proces śledzili. Jeśli można mieć jakieś wątpliwości co do winy Jacksona, to nie można mieć żadnych, że niezależnie od tego był on tym procesem niszczony i prawdopodobnie w pewnym sensie zniszczony. W sensie takim, że gdyby nie to niszczenie, to przy wszystkich innych jego słabościach mógłby żyć do dziś.
Martin Bashir zadaje cios
Mnie oczy na to wszystko otworzyła jedna rzecz, która nie jest kwestią interpretacji, a faktem, czyli to, co z Michaelem Jacksonem zrobił Martin Bashir. Człowiek wpuszczony przez Jacksona do swojego życia, w celu pokazaniu prawdy o sobie, poprawieniu swojego wizerunku przez nagranie dokumentu z jego życia, z wnętrza domu Jacksona, jak i wnętrza samego Jacksona. Najpierw obejrzałem ten dokument pod tytułem „Living with Michael Jackson”, który okazał się czymś zupełnie innym, niż oczekiwał Jackson, czymś, co Jacksona pogrążało i w konsekwencji doprowadziło do procesu w 2005 roku.
Następnie trafiłem na odpowiedź samego Michaela Jacksona zatytułowaną „Take Two: The Footage You Were Never Meant to See”, który podczas nagrań podjął chyba najlepszą decyzję w swoim życiu i nagrywał w tym samym czasie własną kamerą, to co działo się podczas wywiadów Bashira. Dosłownie doznałem szoku. Szok polegał na tym, że może istnieć ktoś taki jak Bashir, który uśmiechając się do człowieka, potrafi go jednocześnie niszczyć, a przede wszystkim na tym, że coś takiego mogło ujrzeć światło dzienne. Ujrzało, a Bashir nigdy nie poniósł za to kary. Proponuję po prostu obejrzeć obydwa dokumenty, a gwarantuję, że przy włączeniu (chociażby odrobiny) myślenia już zawsze we wszystkich głowach pojawią się wątpliwości co do jakiejkolwiek winy Michaela Jacksona. Nie mówię, że to automatycznie doprowadzi do powiedzenia „niewinny w każdej sprawie”, ale po prostu da do myślenia.
Niszczony nawet przez rodzinę
Jeśli pójdziemy dalej, to możemy zagłębić się na przykład w książki, które po prostu przekazują fakty, które mówią, że Michael Jackson był oskarżany, wykorzystywany (chociażby jako skarbonka) i niszczony bez względu na to, czy był w jakikolwiek sposób winny, czy nie. Oskarżany, wykorzystywany i niszczony przez tych, których nazywał przyjaciółmi, przez swoich menadżerów, doradców, a także (a może przede wszystkim) przez swoją rodzinę. Nie tylko wtedy, gdy był dzieckiem, ale do śmierci, a także po niej.
Dowiemy się też, że rodzina, która oskarżyła Jacksona podczas drugiego procesu, już wcześniej wyłudzała w podobny sposób odszkodowania i zostało to potwierdzone, a w samym oskarżeniu nie zgadzały się nawet podawane daty rzekomych czynów. Co do samych dat, to dwie z nich wyróżniały się szczególnie. Ta, która mówiła, że Jackson zaczął wykorzystywać Gavina Arvizo dopiero wtedy, gdy tą znajomością zaczęła się interesować opina publiczna, po programie Martina Bashira, oraz druga, już kompletnie absurdalna, że Michael Jackson zaplanował porwanie chłopca, aby podczas niego wymusić na nim zaprzeczenie oskarżeniu o molestowanie, molestowanie, do którego wtedy jeszcze… nie doszło.
Nie jest to informacja sama w sobie uniewinniająca, ale kolejna co najmniej dająca do myślenia. To nie tłumaczy wszystkiego, co w swoim życiu robił Jackson, ale daje wskazówkę, że nie brało się znikąd i pozwala pewne rzeczy zrozumieć, a nawet zaakceptować jako trafne wybory.
Cisza przed burzą
Po śmierci Jacksona temat przycichł, aby z pełną siłą powrócić ponownie wraz z oskarżeniami w filmie „Leaving Neverland”. Czym jest więc ten film mówiący o kolejnych oskarżeniach? Chyba na tym jednym pytaniu można by zakończyć pisanie o nim, bo tak naprawdę wszystko powyższe jest odpowiedzią na nie. Można by, gdyby warte odnotowania nie było to, że Robson, czyli jeden z oskarżających, przez wszystkie lata bronił Jacksona, także zeznając pod przysięgą, a sam fakt, że miał być molestowany, uświadomił sobie, według jego własnych słów, dopiero w… 2012 roku. Chociaż w innych zeznaniach jego słowa zaprzeczają temu, że przed rokiem 2012 nie wiedział, czym jest molestowanie, a zeznania wcześniejsze tłumaczył w nich wstydem lub dla odmiany zastraszaniem przez Jacksona.
Mniej istotnymi przy tym fakcie wydają się więc być takie, że w tym czasie przechodził załamania nerwowe w związku z nieradzeniem sobie w swojej pracy zawodowej, którą były projekty związane z … Michaelem Jacksonem. Przechodził także dwie terapie z tym związane i podczas pierwszej nawet nie zająknął się na temat molestowania. Całej sprawie towarzyszą jeszcze inne kłamstwa i kłamstewka. Każde kolejne oskarżenie (bez twardych dowodów, a te w przeszłości nigdy się nie pojawiły) będzie tylko kolejnym oskarżeniem, niczym więcej.
Gdyby nawet były prawdziwe, to wszystko to, co w przeszłości wyprawiano z Jacksonem, sprowadzi je do miana plotek, co do których nikt świadomy przeszłości nie będzie miał pewności, czy nie są kolejnym żerowaniem na artyście, artyście, który po śmierci stał się jeszcze większą skarbonką. Obejrzycie tylko dwa powyżej wspomniane dokumenty, a zrozumiecie, o czym piszę. Oglądając je, miejcie na względzie jeszcze jedną rzecz – po śmierci Michaela Jacksona Martin Bashir przyznał się, że celowo zmanipulował materiał, aby przedstawić Michaela Jacksona z jak najgorszej strony.
Tagi: Michael Jackson, pop